Miejsce rozrywki lokalnych, miejsce spotkań, najbardziej interesujące miejsce w mieście, Słońce Narodu, Pan Ziemi i Nieba, Król Wszechsłońca. Piazza Samsun, uberGALERIA handlowa. |
Okazuje się, że często to czego oczekujemy ma się nijak do tego co rzeczywiście otrzymujemy. Tak też było i w tym, niezbyt szczególnym, wypadku. Koniec października i początek listopada upłynął pod znakiem pakowania walizki, przemierzania kontroli bezpieczeństwa na lotniskach wszelakich, a także odwiedzania hoteli różnej maści. Pourlopowa depresja doprawiona pokaźną wręcz ilością koreańskiego stylu życia i podejścia do spraw pracy spotęgowała moją tymczasową niechęć do zmiany miejsca mojego położenia. Dlatego, wracając do pierwszego zdania owego postu, przekornie wręcz do tego co oczekiwałem, a oczekiwałem w końcu usiąść na dupie, otrzymałem szansę, a może i rozkaz, który znaczył dla mnie ni mniej, ni więcej niż to, że kolejne tygodnie trzeba będzie spędzić w Airbusach i innych Boeingach. Nazywają to podróżą i właśnie w niej miałem się teraz pogrążyć. W podróży. Jej najgorszej odmianie czyli jak zwykli mawiać pracodawcy - podróży służbowej. Dlaczego w ogóle "podróże służbowe" nazywa się „podróżami”, a nie np. "zesłaniami służbowymi"? Tego pewnie nigdy się nie dowiemy. Wiadomo tylko jedno, a minimum ja mam takie odczucie, że podróżuję, bo chcę, a nie bo muszę. Toteż gdy okazało się, nieco wcześniej, że muszę udać się w ową „podróż” służbową do Turcji pomyślałem, że droga to łatwa nie będzie, ale zawsze to „Europa”, blisko, ciepło i w ogóle same superlatywy. W dupie byłem, g...o widziałem, ale kawałek nieba udało mi się przemierzyć już i wiem co to znaczy długa podróż.
Potem jednak, jak zawsze, okazało się, że pomimo tego, iż to
„Europa”, jak zwykli mawiać ludzie, to z rzeczoną "Europą" nie ma ten kraj nic wspólnego. W tak
zwanej Europie, do której pretendują Turcy nie zabija się niepotrzebnie
bezbronnych baranów, tylko po to, by zwiększyć żywotność maszyny. Zrozumiałbym
owe zachowanie, gdyby okazało się, że krew lub tłuszcz z takiego barana ma wyjątkowe
właściwości smarne i żaden olej ni śmie się z nim równać, jednak z dotychczas
zebranej wiedzy wiadomo mi, że póki co oleje smarne są o kilka klas lepsze niż łój
barani ewentualnie barania krew.
W tak zwanej Europie ruch drogowy kieruje się zasadami, wg których w większości przypadków, gdy na drodze dostępna jest mnoga liczba pasów ruchu to samochodów podążających w określonym kierunku obok siebie powinno być tyle samo co owych pasów ruchu. Ruch drogowy nauczył także Europejczyków jazdy pomiędzy białymi tudzież żółtymi liniami na jezdni. Turków niestety tego nie nauczył. Jeden z moich kolegów rzekł, że przesiadka z osiołków na Dogany (takie tureckie Fiaty) przeszła zdecydowanie za szybko i niektórzy jeszcze nie bardzo wiedzą co z samochodem poczynić. Poniekąd z tego też pewnie powodu rozmyślają, że biała linia na drodze wyznacza oś symetrii auta. I tak jeżdżą. Cały czas. Najbardziej irytujące zachowanie na drodze.
W tak zwanej Europie, nikt nie przeszukuje klienta przy wejściu do galerii handlowej jakby wchodził co najmniej na pokład Air Force One u boku prezydenta United States of hAmerica. W Turcji jednak to robią. Przebadają Ci portfel, sprawdzą telefonik, ewentualnie obmacają kieszenie (nie liczcie, że zrobi to piękna Turczynka). Na koniec oczywiście nie okaże się, że jesteś groźnym terrorystą czy coś podobnego, ale sprawiedliwości stanie się zadość. I zostaniesz przeszukany.
W tak zwanej Europie ruch drogowy kieruje się zasadami, wg których w większości przypadków, gdy na drodze dostępna jest mnoga liczba pasów ruchu to samochodów podążających w określonym kierunku obok siebie powinno być tyle samo co owych pasów ruchu. Ruch drogowy nauczył także Europejczyków jazdy pomiędzy białymi tudzież żółtymi liniami na jezdni. Turków niestety tego nie nauczył. Jeden z moich kolegów rzekł, że przesiadka z osiołków na Dogany (takie tureckie Fiaty) przeszła zdecydowanie za szybko i niektórzy jeszcze nie bardzo wiedzą co z samochodem poczynić. Poniekąd z tego też pewnie powodu rozmyślają, że biała linia na drodze wyznacza oś symetrii auta. I tak jeżdżą. Cały czas. Najbardziej irytujące zachowanie na drodze.
W tak zwanej Europie, nikt nie przeszukuje klienta przy wejściu do galerii handlowej jakby wchodził co najmniej na pokład Air Force One u boku prezydenta United States of hAmerica. W Turcji jednak to robią. Przebadają Ci portfel, sprawdzą telefonik, ewentualnie obmacają kieszenie (nie liczcie, że zrobi to piękna Turczynka). Na koniec oczywiście nie okaże się, że jesteś groźnym terrorystą czy coś podobnego, ale sprawiedliwości stanie się zadość. I zostaniesz przeszukany.
W tej samej galerii handlowej, która jest największą
atrakcją półmilionowego miasta, co weekend zobaczysz tłumy ludzi zwiedzających
galerię, w której przez ostatnie kilka tygodni nie zmieniło się nic poza
wystrojem witryn sklepowych. Cała reszta jest taka sama, ale mimo tego, coś namawia te
tabuny Turasów do udania się tam. Oczywiście nie na zakupy, bo kto chodzi na
zakupy do galerii? Kogo na to stać w ogóle? Nowobogaccy pierdoleni. Zaczniesz
się wtedy zastanawiać co Ty tam robisz? Dlaczego tam idziesz? Ano dlatego, że w
najbliższej okolicy próżno szukać normalnego sklepu gdzie można kupić rzeczy
pierwszej potrzeby jak jedzenie, środki higieny itd. Możesz za to znaleźć
milion warsztatów samochodowych, które reperują auta niewiadomego pochodzenia,
niewiadomych marek i niewiadomego wieku. Możesz też w tej bliskiej okolicy,
która po zmroku przypomina opuszczone miasto pozbawione jakiegokolwiek
oświetlenia, spotkać kilkaset małych knajpek z jedzeniem. Żartowałem. Nie z
jedzeniem. Z kebabem. Na setki sposobów. I setki małych knajpek serwujących
czaj. Taką mocną herbatkę, podaną z dużą ilością cukru w pięknym szkle o
kształcie tulipana. To akurat zapisuję jako zaletę tego miejsca. Problem polega
na tym, że nikt z niej nie korzysta, bo wszyscy wolą iść do jebanej galerii.
Myślałem sobie też lecąc tutaj, że to blisko. Przemierzałem
pół światu jednym lotem, to co to dla mnie taki spacer jak do Turcji. Wsiądę,
wysiądę. Ot i jestem. Wsiadłem. Wysiadłem w Niemczech. Posiedziałem pięć
godzinek spokojnie sącząc niemiecki browar to i jakoś mi mniemanie o tym
narodzie wzrosło. Pomyślałem, że wsiądę drugi raz. Wysiadłem sobie już w
Istambule. Posiedzę parę godzinek pomyślałem sącząc turecki browar. Mniemanie
mi spadło o narodzie tureckim, bo do niemieckiego turecki browar się nie umywa.
Wsiadłem znowu w aeroplan i pomyślałem, że jak już tak sobie latam to polecę
jeszcze kawałek. I poleciałem. Wysiadłem z samolotu, a oczom mym ukazał się
hangar, wielki jak jop jego mać. I turecki naród zlokalizowany nad Morzem
Czarnym nazywa to coś „havaalanı”. Po naszemu to lotnisko. Na serio się
wystraszyłem tego czegoś. Bagażu w hangarze szukałem ze godzinę, bo się
okazało, że jestem jedynym obcokrajowcem przylatującym na to zadupie i z powodu
takiego, że bagaż mój przyleciał zza światu i żelaznej kurtyny musiał zostać
przepuszczony przez kilka więcej skanerów, rzucony kilka więcej razy i kilka
minut więcej zajmie mi odnalezienie go. Finalnie 18 godzin podróży. Po „Europie”.
Myślałem też lecąc do ziemi obiecanej o nazwie Turcja, że to
ciepły kraj. Bo na południu Europy, bo Morze Śródziemne i Czarne jeszcze do
tego. Oczywiście w granicach rozsądku. Myślałem sobie, że będzie „relatywnie”
ciepło, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy ni mniej, ni więcej niż tyle, że
będzie cieplej niż w tym samym czasie w Polsce. I było. Całe 2 stopnie.
Praktycznie codziennie. Przy temperaturach rzędu 15-17 st. C taka różnica nie
robi różnicy w ogóle. Choć statystycznie rzecz biorąc cieplej niewątpliwie
było. Brakuje tylko jednego ważnego szczegółu. Jak odczuwa się ciepło, gdy 11 z
14 dni pada. Nie kropi, nie mży, nie pada przelotnie. Tylko pada. Leje.
Napierdala. Tak, że wychodzisz na dwór i czujesz jak buty zalewają Ci się od
góry, bo dół nie zdążył jeszcze przemoknąć czy tam nasiąknąć. Nazwijcie jak
chcecie.
Myślałem też, że kraj niczym mnieju nie zaskoczy. Opuściłem
ziemie dawnego Imperium Osmańskiego i udałem się w podróż powrotną do kraju.
Znaczy miałem opuścić szybko i sprawnie, bo to powrót do domu i należałoby
pomykać jak Kubica za swoich lepszych czasów. Nic bardziej mylnego. Porównałem
czas podróży do Turcji z tym planowanym powrotnym. Zaskoczenie me było wielkie
jak Burj Khalifa. 18 godzin. Zmiana lotniska w Istambule. Jakieś autobusy. Zaskoczyłem
się jednak.
Wróciłem tu 3 dni temu. Ciągle pada. Ci ludzie dalej okupują
tą galerię, już nawet nie w weekend, ale w tygodniu. Chyba jakieś noworoczne
dodatki dostali od firm czy coś, to może nawet frytki w Macu wjadą. Kierowcy
ciągle jeżdżą jakby jeździli na osłach tylko takich, które zamiast mięśni
posiadają silniki. Deszcz pada dalej. Do tego doszedł grad. Powiem tylko, że
pada tak, że dzisiaj w drodze do pracy jak zawsze po prawej mijaliśmy wzgórki,
pagórki. I coś dziwnego się stało. Zeszła lawina. Z błota. Taka krótka, może ze
100 metrów miała. Razem z lawiną zszedł też domek. Też nieduży, 100 – metrowy.
Ale zszedł całkiem sprawnie, bo na dole wylądował i prawie jest ok i prawie da
się tam mieszkać.
Służby drogowe zrobiły też basen na środku jezdni. Zamknęli
4 pasy z 6 i powiedzieli, że można się kąpać za darmo. Z uwagi na to chyba, że
na zewnątrz ciągle wali śnieg z deszczem i gradem ludzie jednak unikają
darmowej rozrywki przygotowanej przez Samsuńskie Przedsiębiorstwo Kanalizacji.
Okazuje się także iż w Samsun można surfować. Fale sięgały
dzisiaj 4 metrów. Tureccy marynarze tak postanowili posurfować, że aż łódka się
im wywróciła. Z jakieś 300 metrów od brzegu i wylądowała na burcie. Nie łódka tylko jakiś kontenerowiec. Na szczęście rozładowany. Brak tylko
surferów. Jeżdżą na jakieś Bali czy inne Borneo, a wodne szaleństwo jest tak blisko…
Świat bywa interesujący jak się okazało. Nie zawsze jednak
interesujące idzie w parze z przyjemnym…