Notka ta powstawała około 2 miesięcy. Z przerwami. Opublikowana została po kolejnych 3.
Wszyscy wiedzą i ogólnie przyjętą
prawdą jest, że podróże kształcą, a samo podróżowanie jest zawsze przyjemne,
rozwijające, ekscytujące. Można by te wszystkie przymiotniki o pozytywnym
wydźwięku mnożyć jeśli idzie o to jakie jest podróżowanie. I nie wypada mi się
z tym nie zgodzić. Odwiedziłem kilka ciekawych zakątków w moim życiu, w kilku z
nich miałem też okazję żyć dłużej lub krócej łącząc to co lubię czyli
poznawanie kultur z obowiązkami pracowniczymi. I o tych, w których żyłem
niestety nie mogę powiedzieć, że mam z nich wspaniałe wspomnienia i pojawia mi
się tzw. banan od ucha do ucha jeżeli tylko o nich pomyślę. Owszem, bardzo
przyjemnym jest udanie się w jakiś egzotyczny zakątek świata, zobaczenie czegoś
nowego, poobcowanie z kulturą, której do tej pory nie znaliśmy nawet jeżeli
trwa to bardzo krótko. Całość zaczyna się komplikować, gdy przychodzi nam żyć w
miejscu, które nie jest „nasze” i jeszcze do tego nie dokonaliśmy wyboru
samodzielnie, po wnikliwej analizie, a jedynie zostaliśmy wrzuceni na głęboką
wodę miejsca X, gdzieś pośrodku niczego. Z reguły mam do czynienia z tą drugą
sytuacją. I o tym ta dzisiejsza notka.